Niezwykłe losy wybitnych ludzi na Dolnym Śląsku

Od św. Jadwigi do Marka Hłaski. Niezwykłe losy wybitnych ludzi na Dolnym Śląsku

Co śląską księżnę z XIII wieku, słynącą z pokutniczego życia, może łączyć z dwudziestowiecznym pisarzem o niepozbawionej ekscesów biografii? Zrządzenie losu. Oboje trafili do Wrocławia z odległych stron i zżyli się z tym miastem jak z rodzinnym. Jadwiga, poślubiając śląskiego Piasta; Hłasko, osiedlając się tutaj z matką, gdy wojna obróciła ich dom w ruinę. Podobnie jest w przypadku pozostałych bohaterów tej książki. Postaci wybitnych, o trwałym miejscu w historii, wyznaczonym przez ich dokonania, twórczość bądź drogi życiowe, a zarazem związanych z Wrocławiem lub innym miastem na Dolnym Śląsku. Ludzie różnych profesji, pochodzący z różnych regionów, żyjący w różnych epokach. Przybyli tu z własnego wyboru albo przypadkiem, z powodów zawodowych albo osobistych. Jedni zatrzymali się na chwilę, inni na zawsze. A może to genius loci, duch opiekuńczy Wrocławia, ich wszystkich tutaj pospraszał?

Aloisa Alzheimera, by został dyrektorem kliniki, Czacheritza, by zaprowadził dyscyplinę w kłodzkim klasztorze, Jana Kasprowicza i Adama Asnyka na studia, Mariannę, córkę króla Niderlandów, żeby zagospodarowała swe śląskie dobra i przeżyła wielką miłość. Wśród bohaterów tej książki jest Arnošt z Pardubic, pierwszy arcybiskup Pragi, pochowany w Kłodzku, i Mikołaj Kopernik, wspomagany podczas studiów we Włoszech dochodami z Wrocławia, księżniczka Feodora, wnuczka brytyjskiej królowej Wiktorii, i Hanna Reitsch, mistrzyni przestworzy. Niektórzy, jak Wincenty Pol, Józef Ignacy Kraszewski, Stanisław Wyspiański, tylko przemknęli przez Dolny Śląsk, zostawiając w notatkach lub szkicowniku ślad swoich wrażeń, inni zamieszkali tu po wojnie, bo nie mieli dokąd wracać – profesor Witold Romer ze Lwowa, Stanisław Ryniak, pierwszy polski więzień obozu w Oświęcimiu, Zbyszek Cybulski, harcerz z Dzierżoniowa, a potem dopiero najpopularniejszy z aktorów.

Większość tekstów, składających się na tę książkę, ukazała się w podobnej formie w latach 2004 i 2005 na łamach „Panoramy Dolnośląskiej” pod wspólnym tytułem Portrety z czasoprzestrzeni. Prezentując sylwetki wybitnych postaci, ich losy i osiągnięcia, starałam się dostrzec w nich również zwyczajnych ludzi, którzy mieli swoje słabostki, wrażliwość, przeżywali radości i smutki. Jak każdy z nas. Niepełna to galeria portretów, bo też nie chodzi tutaj o przegląd wszystkich najważniejszych postaci historycznych z Wrocławiem i Dolnym Śląskiem w życiorysie, raczej o odkurzenie wizerunków, które lśniły kiedyś pełnią życia i blasku, a potem zostały zapomniane.

Anna Fastnacht-Stupnicka: „Od św. Jadwigi do Marka Hłaski. Niezwykłe losy wybitnych ludzi na Dolnym Śląsku”

Dobre towarzystwo

W końcu pierwszej połowy XX wieku zdarzyła się rzecz niemająca nigdy precedensu w Europie, mianowicie brutalna, całkowita, polityczna, administracyjna i policyjna ekspulsja kilku milionów ludzi od pokoleń żyjących w świadomości, że są u siebie. U siebie, to znaczy, że w Wilnie, Lwowie, Stanisławowie, Szczecinie, Jeleniej i Zielonej Górze, Wrocławiu i dziesiątkach innych miejscowości, stanowiących obszary, które mocą jałtańskich decyzji przeszły pod jurysdykcję innych państw, oczywiście zwycięskich w II wojnie światowej.

Pod koniec XX wieku zorientowano się wreszcie, że to, co było umiarkowanie uznawanym „prawem zwycięzcy” kilkadziesiąt lat wcześniej, kilkadziesiąt lat później wcale takim być nie musi.

Historia – nauczycielka życia, upomniała się o swoje. O dzieje spisane i udokumentowane; o gmachy stanowiące dumę miast i ich budowniczych, o ludzi światłych, zasiadających w fotelach wysokich miejskich urzędników, artystów dających świadectwo przywiązania do tych ziem, kupców i przedsiębiorców pomnażających ich dostatek, uczonych znanych w świecie i stąd pochodzących, słowem – jednostki wybitne, figurujące w encyklopediach, dotąd niestety nie we wszystkich i nie zawsze traktowane z odpowiednią do zasług atencją.

Anna Fastnacht-Stupnicka opublikowała zbiór 26 opowieści pod tytułem „Od św. Jadwigi do Marka Hłaski”, czyli o „Niezwykłych losach wybitnych ludzi na Dolnym Śląsku”. Większość z nich, jak sama pisze we wstępie, ukazywała się w ostatnich trzech latach na łamach tygodnika „Panorama Dolnośląska” w cyklu „Portrety z czasoprzestrzeni”. I ten pierwotny, gazetowy tytuł, moim zdaniem, zdecydowanie lepiej odpowiadał historyczno-biograficznej tematyce.

Wybitność jest bowiem przymiotem dość względnym i trudno poddającym się kwalifikującym i porównującym ocenom. Jednostka wybitna dla współczesnych niekoniecznie musi nią być dla potomnych i na odwrót. Podobnie jest z niezwykłością, która w sposób oczywisty jest przeciwieństwem zwykłości… Sam fakt pracy, działania i mieszkania krócej lub dłużej na Dolnym Śląsku nie stanowi niczego niezwykłego, a tak, niech Autorka mi wybaczy, wynika z podtytułu. To nie jest i nie była nigdy kraina, gdzie żyją lwy, a tubylcy i przybysze różnych (!) nacji rzadko kiedy musieli nosić herkulesowe maczugi.

Choć te ziemie nie były wolne od konfliktów i wojen, w sumie jednak stanowiły obszar w miarę przyjazny i atrakcyjny dla osiedleńców. Tak się działo przez kilkaset lat, do chwili powstania III Rzeszy. Tędy również przebiegał jeden z ważniejszych szlaków prowadzących ze wschodu Europy na jej zawsze przyciągający zachód. Małopolanin z Krakowa, Lwowa i okolic, udający się do Paryża, Genewy czy Monachium, chcąc nie chcąc musiał przejechać przez Dolny Śląsk i jego stolicę – Wrocław, niezależnie od tego czy podróżował własną karetą, dyliżansem czy koleją żelazną. I z reguły dobrze wspominał i miasto, i malowniczy region.

Dla Polaków przedstawiał dodatkowy walor – był blisko rodzinnego kraju, przynależąc już w zasadzie do Zachodu, a więc dawał większą szansę na życiowy sukces, niżby miało to miejsce w zubożałej, podzielonej przez zaborców Ojczyźnie. Bo większość opisywanych przez A.F-S. postaci to ludzie żyjący w wieku XIX lub niewiele później.

W koktajlu przyrządzonym przez Autorkę prócz Polaków i Niemców pojawiają się Czesi i nawet trzy utytułowane panie – księżna Marianna (od dolnośląskich marmurów), z pochodzenia Holenderka, i nieszczęsna, chorująca na porfirię księżna Feodora, prawnuczka brytyjskiej królowej Wiktorii. No i tytułowa pani, św. Jadwiga, również księżna i również cierpiąca przez całe bogobojne życie. Dotknął ją trąd, na szczęście (?) w formie poronnej, mniej straszliwej i – zdarzało się – samoistnie ustępującej. Tak też się stało i w tym przypadku, co przypisano interwencji Niebios, czyli cudowi. Zaś jej mąż, książę Henryk, ufundował pierwsze na Śląsku leprozorium, nad którym troskliwą opiekę roztoczyła Jadwiga, już za życia jak najsłuszniej otoczona nimbem świętości. Czego niestety nie można powiedzieć o drugiej tytułowej postaci, niemal współczesnym pisarzu – Marku Hłasce, który na Dolnym Śląsku i we Wrocławiu pomieszkiwał i bywał, ale raczej w charakterze barwnego, przelotnego ptaka. Podobnie jak Zbigniew Cybulski.

Takich ptaków, może mniej kolorowych, przelatywało, głównie przez Wrocław, całe mnóstwo. Bo to i Kopernik, i Wincenty Pol, Kraszewski, Asnyk, który raczył przez rok studiować tu medycynę, Kasprowicz, Wyspiański i wielu innych. Nie zostawili znaczących śladów, raczej niewielkie, czasem mało czytelne tropy. Ale warto przecież poświęcić im nieco uwagi, co uczyniła Anna Fastnacht-Stupnicka.

Ślady znaczące zostawili inni, o których można powiedzieć, że byli wrocławianami, albo – co ściślejsze – breslauerami. Przez 40 lat prowadził na Uniwersytecie Wrocławskim katedrę slawistyki, a przez dwa lata był nawet jego rektorem, Wielkopolanin, prof. Władysław Nehring. Prof. Jan Mikulicz-Radecki, znakomity lekarz, autor wielu prac naukowych i konstruktor do dziś stosowanych przyrządów chirurgicznych, twórca pionierskich technik operacyjnych, ostatnie kilkanaście lat życia spędził we Wrocławiu, do końca kierując zorganizowaną przez siebie kliniką. Pytany o narodowość (ojciec Polak, matka Niemka) odpowiadał: chirurg!

Najbardziej jednak znanym w świecie wrocławskim medykiem, choć pracował tu tylko trzy lata, był prof. Alois Alzheimer, dyrektor Kliniki Chorób Psychicznych i Nerwowych, odkrywca choroby nazwanej jego imieniem. Mieszkał w dużym, zachowanym do dziś domu przy ulicy Bujwida. Starania, by urządzić w nim choćby skromne muzeum poświęcone temu uczonemu, niestety nie powiodły się. Ale na frontonie jest przynajmniej tablica pamiątkowa, odsłonięta w 1995 roku.

Historia kultury i nauki polskiej obfituje w obco brzmiące nazwiska. To czasem całe rodzinne klany, zupełnie spolonizowane i niesłychanie patriotyczne. Ich przodkowie ongiś przywędrowali do Polski, tu osiedli, założyli rodziny, zapuścili korzenie, odnieśli większe czy mniejsze sukcesy. Tym się chlubimy – Ojczyzna nasza jak Matka, wszystek przygarnie. Mniej chętnie patrzymy na tych Polaków, którzy za ojczyznę wybrali kraj inny. Wybrali dobrowolnie, nie z konieczności ekonomicznej czy politycznej. Szczególnie, jeśli tym krajem są Niemcy.

Czyli – gente Polonus, natione Germanus.

Autorka opisuje dzieje dwojga artystów, plastyczki Wandy Bibrowicz i muzyka Bronisława Poźniaka. Pochodząca z Grodziska Wielkopolskiego Bibrowicz studiowała sztuki piękne we Wrocławiu, potem kierowała tam nowo powstałą pracownią tkaniny artystycznej. W Szklarskiej Porębie otworzyła własną galerię, odnosiła sukcesy nie tylko w Niemczech, przyjaźniła się z Poelzigiem i Hauptmannem, słowem – można ją było uznać za artystkę spełnioną. Po wojnie znalazła się w Niemczech Wschodnich, została profesorem, pracowała w Dreźnie i Pillnitz. Zmarła w roku 1954. Pochowano ją w Hosterwitz koło Drezna.

Losy lwowianina Bronisława Poźniaka są bliźniaczo podobne. Studiował pianistykę w Krakowie i Berlinie, w roku 1915 osiadł we Wrocławiu na całe 30 lat. Był cenionym pedagogiem, ale również świetnym pianistą. Koncertował niemal we wszystkich krajach Europy, wszędzie zbierając pochlebne recenzje. Po wojnie osiadł w Lipsku, a w Halle prowadził działalność dydaktyczną. Zmarł w roku 1953. Encyklopedie muzyczne wymieniają go jako artystę niemieckiego, bo też i takim był w istocie…

Bez wątpienia twórcą rodowicie niemieckim był wybitny architekt, autor do dziś podziwianej Hali Stulecia – Max Berg. Na skutek konfliktu z radą miejską zrezygnował w 1926 r. z godności Radcy Budowlanego Breslau (naczelnego architekta miasta) i przeniósł się do Berlina, gdzie wykładał w Akademie für Städtebau. Przeciwnik nazizmu, po dojściu Hitlera do władzy wyjechał z kraju. Osiadł na niewielkiej wyspie u wybrzeży Norwegii, a do Niemiec powrócił dopiero po wojnie. Zmarł w roku 1947 w Baden-Baden. Niestety, nie przeczytamy o nim u Anny Fastnacht-Stupnickiej, podobnie jak o innych świetnych architektach – Poelzigu, Mendelssohnie czy Konwiarzu, którzy wznosili we Wrocławiu znakomite budowle. Szkoda, szczególnie że Autorka zauważyła pewną jeleniogórzankę, kapitana Luftwaffe, sławną lotniczkę – Hannę Reitsch. Która, co prawda, nie należała do NSDAP, ale ten brak znakomicie rekompensowała zażyłością z Hitlerem jako jego osobista pilotka…

Ten zbiór nie posiada czytelnego klucza, co bynajmniej nie jest okolicznością obciążającą. Po prostu A.F-S. jednych polubiła bardziej, innych mniej. Dziełko jednak czyta się z przyjemnością, wzbogacając przy tym wiedzę o Mieście i Regionie.
Andrzej Łapieński

Dodaj komentarz