Szkodniki na Dolnym Śląsku

Ekologiczna katastrofa na Dolnym Śląsku. Osłabione suszą drzewa atakowane są przez szkodniki. Na Dolnym Śląsku na drwali czekają tony chorych świerków do wycięcia. W połowie górskich i podgórskich nadleśnictw wstrzymano praktycznie wszystkie inne wycinki. To przez niespotykany dotąd atak pasożytów. A robactwo przemieszcza się już na niziny.

Trzy lata temu na Całym Dolnym Śląsku z powodów sanitarnych pod nóż poszło 350 tys. metrów sześciennych drzew. Teraz w jednym tylko nadleśnictwie trzeba wyciąć 180 tys. m. sześciennych. Bernard Konca, kierownik Zespołu Ochrony Lasu w Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych we Wrocławiu, porównuje obecną sytuację z masowym obumieraniem drzew w Sudetach w latach 80.

Wtedy zagładę niosło zatrute przez przemysł powietrze. Przyczyny obecnej katastrofy są bardziej złożone. Najważniejsze to susza i obniżający się ciągle poziom wód gruntowych. Osłabione brakiem wody drzewa zostały zaatakowane przez szkodniki. W Borach Dolnośląskich jest to motyl barczatka sosnówka. Dębinę niszczy zwójka. Lasy świerkowe mają problem z kornikami.

Na to nałożyły się szkody poczynione przez orkan Cyryl, który w lutym zeszłego roku powalił dziesiątki tysięcy drzew. Pozostawione przez niego wyrwane drzewa (głównie świerkowe) to wylęgarnia owadów, więc leśnicy dwoją się i troją, by czym prędzej usunąć je z lasu. Mimo ich wysiłków dramatycznie rośnie zwłaszcza populacja kornika drukarza – chrząszcza, który drążąc korytarze pod korą, przecina tkanki, którymi drzewa transportują pokarm. Zaatakowane przez niego świerki giną śmiercią głodową.

Według Wojciecha Mazura z Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych we Wrocławiu decydujący będzie przełom sierpnia i września. Wtedy okaże się, czy powstrzymaliśmy atak drukarza.

– Najtrudniejsza sytuacja jest w ciągnącym się wzdłuż polsko-czeskiej granicy pasie nadleśnictw górskich i podgórskich, bo tam świerków jest najwięcej – tłumaczy Wojciech Mazur. – Ucierpiały zwłaszcza Góry Kamienne.

Obrona przed chrząszczami polega na wywożeniu zaatakowanych drzew. Leśnicy zastawiają też pułapki na owady w powalonych i chorych drzewach.

– Jak 28 lat pracuję, nie mieliśmy aż tylu cięć sanitarnych – mówi Gabriel Grobelny, wałbrzyski nadleśniczy. Jego opinie potwierdza Marcin Fułat, zastępca nadleśniczego w Kamiennej Górze: – W 2007 roku pozyskaliśmy 169 tysięcy metrów drewna z powalonych i chorych drzew. W tym już mamy 98 tysięcy – mówi.

W miejsce usuniętych drzew Lasy Państwowe sadzą nowe, bardziej odporne na pogodę i szkodniki.

– Przyroda z pomocą człowieka sobie poradzi – optymistycznie zapewnia Tomasz Szymczuk, rzecznik Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych we Wrocławiu. – Zdarzały się już tak groźne dla drzewostanu sytuacje, a lasy wciąż istnieją.

POLSKA Gazeta Wrocławska
www.naszemiasto.pl

Dodaj komentarz