Z teki rzecznika prasowego Ducha Gór

Z teki rzecznika prasowego Ducha Gór

Julian Janczak: ”Z teki rzecznika prasowego Ducha Gór”

Fragment: Silesia wyrusza na szlak

Wiosna 1842 roku wpisała się w dzieje śląskiego transportu złotymi literami. Coraz bliższe stawało się uruchomienie pierwszego odcinka Górnośląskiej Kolei Żelaznej. Jej budowę rozpoczęto jeszcze w 1838 roku. Była to zarazem pierwsza kolej na ziemiach polskich. Pierwszy dworzec kolejowy we Wrocławiu znajdował się przy dzisiejszej ulicy Małachowskiego, w pseudoempirowym budynku pod numerem 13, tuż obok obecnego Dworca Głównego.

Na miesiąc przed oficjalnym terminem oddania do użytkowania tereny stacyjne zostały zamknięte dla osób postronnych. Do takiego rygorystycznego kroku zarząd budowy kolei górnośląskiej został zmuszony wielce niefrasobliwym zachowaniem się zwiedzających.

Liczba chętnych do obejrzenia nowych obiektów i urządzeń szybko bowiem rosła, mimo że za prawo wstępu trzeba było płacić po dwa i pół srebrnego grosza od osoby. Momentami natłok zwiedzających był tak duży, że stawali się oni wyraźną przeszkodą w rytmicznej, codziennej pracy. Niektórzy w zamian za tych parę groszy domagali się, aby otwierać im każdy budynek i pomieszczenie stacyjne, pokazywać wszystkie urządzenia. Wsiadano do poszczególnych wagonów, najbardziej ciekawscy sami wchodzili na różne maszyny.

Nie brakowało także najzwyklejszych wandali i pseudodowcipnisiów. Na jednym z elegancko wylakierowanych wagonów jakaś karygodna ręka namalowała czarną farbą karykaturalną twarz, w innym wagonie I klasy zostały wybite drogie i delikatne szyby, w jeszcze innym — dopiero co pociągniętym wieloma barwnymi lakierami — jakaś niezręczna dłoń przemieszała świeże farby, niszcząc ciężki trud malarza. Przy dużych zaś rozmiarach stacji kolejowej dozorowanie tak licznych zwiedzających było wprost niemożliwe. Z konieczności więc sięgnięto po środek ostateczny: zamknięto cały obiekt dla niezatrudnionych.

O wszystkich tych rozlicznych kłopotach dyrekcji kolejowej dowiedział się od pewnego urzędnika nasz sudecki Duch Gór, który udając wrocławskiego dziennikarza przybył tu 23 kwietnia 1842 roku, aby osobiście obejrzeć co też tam znowu wykombinowały te wiecznie niespokojne ziemskie istoty. Wysłuchawszy zaś z nieziemską powagą narzekań kolejowego beamta, przytakująco pokiwał głową i wywamrotał przy tym pod nosem parę niezbyt pochlebnych epitetów skierowanych pod adresem nieco mniej rozgarniętych wrocławian, których trzymały się głupie żarty.

Zanim doszło do oficjalnego otwarcia pierwszego odcinka Górnośląskiej Kolei Żelaznej, wiodącego z Wrocławia do Oławy, odbyły się jazdy próbne. 1 maja o godzinie 5 rano na trasę wyruszył parowóz „Silesia” z kilkoma otwartymi wagonami osobowymi. Był to pierwszy pociąg jadący po ziemi śląskiej. Powitały go gromkie okrzyki radości zebranej z tej okazji — mimo tak wczesnej pory — gromadki ciekawskiej gawiedzi. Jazdy próbne powtarzano jeszcze wielokrotnie. Nie wszystkie one — jak zwykle w takich wypadkach — kończyły się bowiem pełnym sukcesem, nie wszystkie przebiegały pomyślnie.

Wreszcie nadszedł pamiętny dzień 21 maja 1842 roku. Przez przydworcowe ulice przeciągał spieszący się tłum wrocławian. Dworzec kolejowy był już przygotowany do uroczystości, ozdobiony licznymi flagami, wieńcami, girlandami. Na szynach stał gotowy do drogi pociąg, równie pięknie przystojony. Parowóz „Silesia”, ozdobiony kwiatami i zielenią, niczym zalotna kokietka, połyskiwał świeżością farb. W inauguracyjnej jeździe brało udział około dwustu osób, częściowo akcjonariuszy spółki budującej kolej, częściowo zaproszonych szacownych gości.

Właściwą uroczystość rozpoczęło odśpiewanie podniosłej pieśni. Potem wygłosił odpowiednią mowę królewski komisarz do spraw kolei śląskich, radca rządowy von Heyden. O godzinie 10:30 huknęły salwy artyleryjskie, rozległy się dźwięki fanfar. Rozpoczęło się wsiadanie do wagonów. W jednym z wagonów otwartych zajął miejsce pododziałek trębaczy. W każdym coupé znajdował się jakiś członek rady nadzorczej, z białą opaską na rękawie, spełniający tym razem zadania konduktora.

I nagle „Silesia” szarpnęła wagony i ruszyła, nabierając coraz większego rozpędu. A po chwili pociąg już gnał przed siebie, na wschód. Parowóz wyrzucał przez wielgachny komin kłęby dymu, strzelał raz po raz snopami iskier. Przelatywał wśród zielonych pól podwrocławskiej równiny. Pasażerowie w otwartych wagonach odczuwali przyjemny powiew powietrza.

Po 43 minutach jazdy pociąg przybył szczęśliwie do celu, przejeżdżając przez ustawiony na stacji w Oławie piękny łuk triumfalny. Szanownych podróżnych powitał uroczyście w sali przyjęć burmistrz miasta. Całe towarzystwo zasiadło w pogodnym nastroju do specjalnie przygotowanego déjeuner.

Około godziny 2, po 45–minutowej jeździe, pociąg powrócił do macierzystego Wrocławia. Tak zakończyła się jazda, inauguracyjny kurs na pierwszej linii kolejowej na Śląsku, świętowany całkiem słusznie jako jedno z ważniejszych wydarzeń w dziejach tej ziemi.

Nazajutrz zaś, 22 maja, rozpoczął się normalny dzień pracy Górnośląskiej Kolei Żelaznej. Nowo uruchomiony odcinek cieszył się od początku ogromnym wzięciem. Już w pierwszym tygodniu funkcjonowania, to znaczy od 22 do 29 maja, z usług tej kolei skorzystało łącznie 6466 pasażerów, a do kas kolejowych wpłynęło za te przejazdy 2425 talarów. W owych czasach była to zupełnie pokaźna sumka.

Odległość 27 kilometrów między Wrocławiem a Oławą „Silesia” pokonywała w ciągu 45 minut. Koszt przejazdu całej trasy w wagonach I klasy wynosił 25 srebrnych groszy. Za bilet klasy II płacono 16, a klasy II — 9 srebrnych groszy. (1 talar dzielił się wtedy na 30 srebrnych groszy!).

Według pierwszego śląskiego rozkładu jazdy pociągów codziennie (po nocy nie podróżowano!) odbywały się cztery kursy z Wrocławia do Oławy i cztery kursy powrotne. Pierwszy kurs poranny odchodził z Wrocławia o godzinie 6, a drugi o 10. Kursy popołudniowe wyruszały na trasę o godzinie 2 i 5. Natomiast kursy powrotne odchodziły z Oławy w następujących godzinach: poranny o 7.30, południowy o 12, popołudniowy o 3.30 i ostatni wieczorny o 7 wieczorem.

Nie upłynęło jednak wiele czasu, gdy pod adresem kolei posypały się liczne skargi niezadowolonych podróżnych. Sporo pisała o nich wrocławska prasa. Dyrektorium kolei udzielało publicznych wyjaśnień i racja jako zawsze była po jego stronie.

Już w niedzielę 26 czerwca pasażerowie udający się do Oławy podróżowali w takim ścisku, że niektórzy pogubili parasole, chustki bądź kapelusze. Kolej tłumaczyła się, że tłok był sztuczny, gdyż wszystkim pasażerom zabezpieczono miejsca,, tylko ci w czasie wsiadania zupełnie niepotrzebnie desperacko biegali po peronie tam i z powrotem, powodując zbędne zamieszanie. Kolej nie sprzedawała więcej biletów niż było miejsc w pociągu, a pechowego dnia od kas odeszło nieukontentowanych około 450 osób. Wprowadzenie zaś miejsc numerowanych, podobnie jak na kolei poczdamskiej, na trasie, na której znajdowało się wiele przystanków, było po prostu niemożliwe.

Tej samej pechowej niedzieli jeden z kursów z Oławy odłożony został o 70 minut z uwagi na bezpieczeństwo pasażerów, a dyrektorium miało nadzieję, że podróżni zrozumieją i właściwie docenią jego autentyczne troski o klientów. Nacierał bowiem wtedy z południowej strony potężny orkan, uderzając z całą mocą w bok pociągu, szalejąca zaś burza piaskowa spowodowała wprost nieprzeniknione ciemności. Rzecz oczywista, podjęcie jazdy w takich niesprzyjających warunkach byłoby prawdziwym szaleństwem. Czekano więc cierpliwie, aż niecodzienny żywioł uspokoi się.

Co się zaś tyczyło otwierających się do środka wagonów drzwi, które to rozwiązanie konstruktorzy uznali za najodpowiedniejsze, to w gruncie rzeczy nie upierano się przy nim i gdyby dyrektorium kolei otrzymało do rąk dostatecznie przekonywujące argumenty, gotowe było zlecić przerobienie ich tak, aby otwierały się na zewnątrz.

Wydziwianie na kolej, na warunki jazdy pociągiem, ma zatem stare tradycje. Narodziło się bowiem wraz z samą koleją i trwa nieprzerwanie aż do dziś, gdyż — jak widać już chociażby z tych kilku niezbitych przykładów — plebsowi nigdy nie podróżowało się tym środkiem masowej komunikacji zbyt wgodnie.

W 1843 roku linia Wrocław — Oława została przedłużona do Opola, a w 1845 roku dotarła już do Zagłębia Górnośląskiego — przemysłowego serca ziem polskich.

Dodaj komentarz