Dolny Śląsk rusznikarzami stoi. Z ich umiejętności korzystają policjanci, bo glocka używanego przez antyterrorystów byle kto nie naprawi. Korzystają też firmy ochroniarskie, wojskowi, myśliwi i sportowcy. Członkowie bractw kurkowych i zwykli kolekcjonerzy broni. Są fachowcami nie do przecenienia, bo od ich wiedzy i profesjonalizmu zależy ludzkie zdrowie i życie.
O kim mowa? O rusznikarzach – rzemieślnikach od wieków zajmujących się wyrobem i naprawą broni palnej: strzelb, sztucerów, pistoletów.
– Już sama nazwa zawodu pochodzi od rusznicy: jednego z pierwszych typów ręcznej, długiej broni palnej, używanej w XV-XVII wieku – opowiada Stanisław Modelski, emerytowany wojskowy i jeden z dwóch wrocławskich mistrzów rusznikarstwa. Z dumą pokazuje swój warsztat i kolekcję strzelb.
Jak większość kolegów po fachu, jest wielkim miłośnikiem broni palnej. Ma jej sporą kolekcję.
W całym kraju takich jak on mistrzów jest tylko dziesięciu. Nic dziwnego. Trzeba mieć pełne kwalifikacje, ale też zezwolenie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji na naprawę broni, jak i na jej produkcję oraz przechowywanie. Kolejnych dwudziestu rusznikarzy nie ma pełnych uprawnień i może jedynie naprawiać drobne części broni.
Dolnośląska Izba Rzemieślnicza we Wrocławiu jest jedynym w Polsce, ba, w tej części Europy ośrodkiem, gdzie można przystąpić do egzaminu i – w razie pomyślnego jego zaliczenia – zdobyć papiery czeladnicze lub mistrzowskie. Jest to równoznaczne z prawem do uprawianie tego trudnego zawodu.
– Rusznikarz to profesja, która wymaga dużej odpowiedzialności i wszechstronnych umiejętności – tłumaczy Stanisław Modelski. – Trzeba być jednocześnie mechanikiem precyzyjnym, konstruktorem maszyn, ślusarzem. Ale też znać się na stolarstwie, snycerstwie i złotnictwie – wylicza, prezentując jedną ze strzelb myśliwskich typu Bock, dwulufową, na śrut.
Zawód jest rzadki, ale w przeciwieństwie do wielu innych ginących rzemiosł coraz bardziej poszukiwany. – Już od lat 90. było zapotrzebowanie na rusznikarzy, ale nie miał kto ich egzaminować, więc w 2000 roku odtworzyliśmy komisję egzaminacyjną. Raz w roku robimy egzaminy – opowiada mistrz Modelski. W ciągu 8 lat papiery czeladnicze zdobyło 20 adeptów. Część z nich zostało po kilku latach mistrzami.
O tym, że jest zapotrzebowanie na rusznikarzy, świadczy też rosnące zainteresowanie obcokrajowców. – Chcą się u nas egzaminować Niemcy i Austriacy. Po nostryfikacji dyplomu jest on uznawany w całej Europie – podkreśla Marcin Chromicz, dyrektor Dolnośląskiej Izby Rzemieślniczej.
A Stanisław Modelski dorzuca: – W Niemczech mistrz rusznikarstwa jest wyżej ceniony niż inżynier – zaznacza.
Eliza Głowicka – POLSKA Gazeta Wrocławska
www.naszemiasto.pl