Wrocław, jakiego nie znacie

Wrocław, jakiego nie znacie

Nieustannie w biegu, zaaferowani problemami życia codziennego, rzadko kiedy zwracamy uwagę na mijane w pośpiechu pamiątki przeszłości. A przecież każdy dom, kamienica, świątynia czy zaułek ma jakąś niezwykłą historię, snuje swoją własną, niepowtarzalną opowieść. Dlatego przy wielu z nich warto przystanąć, by choć przez chwilę nacieszyć oczy ich pięknem oraz z nostalgią powspominać minione lata.

Pomoże Wam w tym ta książka, w której znajdziecie sporo nieznanych faktów, legend i opowiadań, mówiących nie tylko o przeszłości miasta, ale również o ludziach, którzy w nim żyli. Dowiecie się m.in.: jak powstał Rynek, dlaczego na Ostrowie Tumskim wybudowano dwupoziomowy kościół, jak przebiegał słynny w średniowieczu i przegrany przez duchownych proces o końskie oko, przy jakiej ulicy produkowano w XIX wieku cukier z trzciny cukrowej, z jakich powodów stojący obok gmachu głównego uniwersytetu szermierz jest nagi oraz kiedy we Wrocławiu rozbłysły pierwsze gazowe latarnie. Przeczytacie o zegarze kluskowym, pierwszych wrocławskich tramwajach, o łysym aniołku z pomnika św. Jana Nepomucena i niecnym czynie wrocławskiego ludwisarza.

Zapraszając do lektury, życzę miłej wycieczki po Wrocławiu, jakiego nie znacie.
Wojciech Chądzyński
[Tekst jest wstępem do książki]

Wojciech Chądzyński – z wykształcenia historyk; studia na Uniwersytecie Wrocławskim. Z dziennikarstwem związany od 1974 r. – początkowo w Gazecie Robotniczej, a później w Słowie Polskim. Tematyka jego publikacji to głównie problemy ludzi, ich sprawy, pasje, a także historia Wrocławia na przestrzeni dziejów. Stale współpracuje ze Słowem Polskim • Gazetą Wrocławską oraz Gazetą Południową. Cykl publikacji „Wrocław, jakiego nie znacie” stał się podstawą do opracowania na nowo zestawu opowiadań o Wrocławiu i jego mieszkańcach od czasów najdawniejszych do dziś. Obecnie prowadzi warsztaty dziennikarskie w XIII Liceum Ogólnokształcącym we Wrocławiu. Jest pomysłodawcą i opiekunem Młodzieżowej Wszechnicy Dziennikarskiej, która wydaje miesięcznik Szlif. Kilkoro uczestników Wszechnicy osiągnęło już znaczące sukcesy na niwie dziennikarskiej publikując teksty nie tylko w czasopismach krajowych, ale i zagranicznych.

Recenzje

Historyk, a przede wszystkim dziennikarz, Wojciech Chądzyński od wielu lat zajmuje się dziejami i zabytkami Wrocławia. Efektem tych zainteresowań są liczne artykuły publikowane w prasie dolnośląskiej. Prezentowana książka zawiera ponad pół setki opowieści zamieszczanych na łamach Słowa Polskiego w cyklu „Wrocław, jakiego nie znacie”, uzupełnionych o kilka nowych historii. Choć książka ta nie jest pomyślana jako przewodnik po mieście, prowadzi nas ulicami i pokazuje nieznane historie miejsc dobrze nam znanych. Zapomniane tragedie, wydarzenia, epizody, osoby – wszystko to opowiada nam autor, wskazując na mijany właśnie dom, plac czy kościół. Opowiedziane ze swadą historie łączące fakty, uzupełnione ciekawostkami, legendami, w połączeniu z żywą narracją sprawiają, że książkę czyta się jednym tchem.

Naszą wędrówkę zaczynamy niemal tysiąc lat temu na Ostrowie Tumskim, miejscu, gdzie powstał zalążek miasta. Dalsze blaski i cienie historii poznajemy zwiedzając mauzolea książąt, poznając sekrety biskupów i zakonników, przemierzając zatłoczone ulice lewobrzeżnego Wrocławia. Odwiedzamy mieszczańskie kamienice, warsztaty rzemieślnicze, szpitale, przytułki, poznajemy życie codzienne z jego prozaicznymi problemami. Dla wytchnienia nie stronimy od zajazdów, szynków, smakując świdnickie piwo, nie gardząc też produktami miejscowych mistrzów piwowarskich. A historia, w rytmie odmierzanym wahadłem ratuszowego zegara, toczy się dalej. Na początku XIX w. Wrocław przełamuje barierę murów miejskich rozrastając się lawinowo. Sto lat później Psie Pole, Leśnica, Różanka, Krzyki stają się dzielnicami miasta. Przemysł, ekonomia, nowe problemy cywilizacyjne, w tym przestępczość, wszystko to znajduje odzwierciedlenie na stronach książki. Kształtowanie się, bynajmniej niebezbolesne i niepozbawione konfliktów, wyrosłego ze średniowiecznego grodu nowoczesnego ośrodka z teatrami, pomnikami, promenadami, instytucjami publicznymi – oto ostatni wątek opowieści o Wrocławiu.
Arkadiusz Dobrzyniecki – historyk sztuki

Jak pokochać „małą ojczyznę”? Jak pobudzić patriotyzm lokalny? Na tak postawione pytania można dać różne odpowiedzi i udzielić wielu porad. Jedną z nich niech będzie lektura niniejszego tomiku, zawierającego specyficzne formy – oparte na faktach opowiadania, przeplecione legendą, czasem anegdotą. Wszystkie napisane żywym językiem przedstawiają nam Wrocław znany i nieznany, a w szczególności jego zabytki i związanych z nimi ludzi. Publikacja ta, adresowana do szerokiego grona odbiorców, zainteresuje z pewnością zarówno młodzież szkolną, jak i dorosłych miłośników naszego miasta.
Henryk Klamecki – historyk architektury Wrocławia

Ta książka na pewno stanie się doskonałym przewodnikiem po Wrocławiu, a już na pewno wielu zachęci do tego, aby zwiedzić tak dobrze – wydawałoby się – znane zakątki miasta.

Znajdziemy w niej wszystko. I opowieści z dreszczykiem, mocno kryminalne, o sprzedajnych dziewkach, katach i mordercach z dawnych wieków. I historie o tym, kiedy we Wrocławiu zapłonęły pierwsze gazowe latarnie, kiedy i którędy pojechały pierwsze tramwaje, gdzie postawiono pierwszy miejski szalet i jaka sensacja wiąże się z rzeźbą szermierza na placu Uniwersyteckim. Nie sposób też nie wspomnieć o jakże ważnych w przypadku takiej pozycji ilustracjach.

We wrocławskich opowieściach Wojciecha Chądzyńskiego aż roi się od anegdot, baśni i ciekawostek. I założę się, że nawet miłośnicy historii miasta znajdą tu rzeczy, o których nie mieli pojęcia.

Dodam też, że teksty opublikowane w książce Wrocław, jakiego nie znacie, ukazywały się najpierw w Słowie Polskim, a od ponad roku drukowane są cyklicznie w Słowie Polskim • Gazecie Wrocławskiej. Ja spore fragmenty tej książki poznałam, zanim trafiła ona na rynek. I zachęcam Państwa do poznania jej w całości. Warto poznać Wrocław, jakiego nie znaliście do tej pory.
Katarzyna Kaczorowska Słowo Polskie Gazeta Wrocławska – 8 VII 2005

Jeżeli Warszawa ma Złotą Kaczkę i Bazyliszka, o Syrence nie wspominając, Kraków – oczywiście króla Kraka i Smoka wawelskiego, Łęczyca – diabła Borutę, Poznań – Koziołki, a Zakopane – Śpiących Rycerzy i Demona Witkacego, to co może mieć Wrocław? W roku 1945 miał nieco wątpliwą satysfakcję, że po sześciuset latach zmienił się z Breslau na Wrocław i wraz z tą zmianą, administracyjnie i odgórnie, pozbył się mniej więcej dwóch trzecich swojej historii. Ale jeszcze na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego wieku (jak ten czas szybko mija…) wydawano książeczki o osobliwościach Dolnego Śląska bez powoływania się na ich na ich słowiański, polski rodowód. Pierwszym bohaterem tych prostych opowiastek był Duch Karkonoszy – Liczyrzepa. Aliści okazało się po paru latach, że Duch nie tylko był Duchem złym, ale też miał niewłaściwe pochodzenie. Choć przecież autochton, tu urodzony i tu od wieków działający, został skazany na niebyt i tylko czasem pojawia się na niewielkim literackim spacerniaku w postaci przypisów.

Jest jednak faktem, że 1000-letni Wrocław starożytnych, bajecznych legend w zasadzie nie posiada. Może dlatego, iż jego różnoplemienni mieszkańcy od zawsze dość mocno stąpali po ziemi i zajęci codziennymi sprawami – głównie kupiectwem i rzemiosłem – nie zawracali swoich praktycznych, mieszczańskich głów tworzeniem czy wysłuchiwaniem cudownych opowieści. Toteż niemal wszystko, co znajdziemy w książce wrocławskiego dziennikarza – Wojciecha Chądzyńskiego, pt. Wrocław, jakiego nie znacie, oparte jest na solidnych racjonalnych podstawach, choć ostateczny przekaz czasami bywa nieźle ubarwiony. Tak jest ze św. Janem Nepomucenem, ukaranym męczeńską śmiercią za odmowę złamania tajemnicy spowiedzi (bo choć wielu historyków podaje w wątpliwość sam fakt jego istnienia, to rzecz wydaje się całkiem prawdopodobna…), biskupem Nankierem, rzucającym klątwę na króla Jana Luksemburczyka, czy uzdrawiającym posągiem św. Wincentego.

Wojciech Chądzyński posłużył się prostym i dlatego przejrzystym sposobem opisu Wrocławia, czyli przypominając i pokazując budowle, pomniki do tej pory z niczym konkretnym niekojarzone, rzeźby, sgraffita, atlanty i kariatydy, szlacheckie i mieszczańskie kartusze, detale zdobiące ocalałe z wojny budynki, słowem to wszystko, co przez pokolenia tworzyli mieszkańcy miasta, a co jest po prostu kulturą materialną, otaczającą wrocławian po dziś dzień. I, oczywiście, ich twórców – znakomitych architektów i artystów, których nigdy tu nie brakowało. Również, jak byśmy to dziś powiedzieli – inwestorów, ludzi majętnych i wpływowych, o różnej proweniencji, działających z różnych pobudek, nierzadko bezinteresownie, zawsze jednak zostawiających swój ślad. Dotyczy to również budynków publicznych, niefinansowanych z prywatnej kiesy, na które mieszkańcy nie żałowali grosiwa, zdając sobie sprawę z tego, że ich wielkość, uroda, perfekcyjność wykonania będą świadczyć o prestiżu miasta.

Autor nie stroni od anegdoty, bez której żadna historia czy historyjka nie może być porządnie i atrakcyjnie opowiedziana. Działa tu według wypróbowanej zasady: jeżeli to nawet nieprawda, to dobrze wymyślona… Czy stojący koło uniwersytetu nagi młodzieniec ze szpadą to wizerunek młodego hulaki, który przegrał w karty wszystko wraz z odzieniem, lecz honor nie pozwolił mu przerżnąć oręża? Jeśli tak, to czemu ma taką bojową postawę? A może to po prostu szermierz gladiator?

A naga łaziebna, skromna statua, dowód dozgonnej (dosłownie) miłości młodego artysty do osoby, bądź co bądź, niższego stanu? Może ona wcale nie łaziebna, a symbolizująca czystość i zdrowie bogini Higieja? Stoi wszak w łaźni…

Na młodych wrocławianach zapewne robią wrażenie zabytki techniki. Jest ich w naszym mieście przynajmniej kilkanaście, a niektóre nawet działają. To lokomobila w wodociągowej wieży przy ulicy Na Grobli, jedyna w Polsce, słynna winda paternoster w dzisiejszym Banku Zachodnim na rogu Rynku i placu Solnego, a także cymes absolutny – towarowy dźwig w Ossolineum. Autor ze znajomością rzeczy je opisuje i ze starannością historyka uzupełnia datami, nazwiskami budowniczych czy nazwami firm, które owe maszynerie sporządziły.

Spustoszenia, jakich dokonała wojna, do tej pory widać. Nawet po sześćdziesięciu latach na ocalałych kamienicach są ślady kul. Wystarczy przejść się ulicą Traugutta, Jedności Narodowej (dawniej Stalina) i okolic…

Wojna Wrocław prawie zniszczyła, a PRL go oszpecił. Oszpecił głównie przez budowle wznoszone przez lat czterdzieści z okładem, ale też przez doktrynalną, wręcz fiksacyjną obsesję udowadniania polskości miasta, które – jak cały Dolny Śląsk – stało się sześć wieków temu domeną zgermanizowanych Piastów, którzy z polskością, prócz świetnego, królewskiego nazwiska, nie mieli nic wspólnego. A po wojnie niemiecka przeszłość była niszczona – fizycznie (przykładów jest zbyt wiele, by można je wszystkie wymienić) i głupią, chamską, prymitywną propagandą.

Ostatnie lata przyniosły w tej materii zasadnicze zmiany, choć nawet w schyłkowym PRL-u przestano głosić największe idiotyzmy. Resztki z historycznego dziedzictwa zaczęto wreszcie traktować z należnym szacunkiem.

Książka red. Chądzyńskiego wpisuje się w ten nurt. Jest to lektura nie tylko pożyteczna, ale i zajmująca.
Andrzej Łapieński

Dodaj komentarz