Jednym z głównych szlaków kolejowych Dolnego Śląska jest linia z Wrocławia do Jeleniej Góry. Jest „nerwem” spinającym trzy miasta wojewódzkie: Wrocław, Wałbrzych i Jelenią Górę, łączącym nizinną część Śląska z jego sudeckim zapleczem. Każdego dnia trasą tą biegną pociągi przeładowane pasażerami jadącymi do pracy lub z niej wracającymi, a w każdą sobotę i niedzielę te same pociągi są zapakowane dokładnie turystami. Podróżujący w stronę Karkonoszy, Rudaw Janowickich czy Sudetów Wałbrzyskich, najczęściej nie zdają sobie sprawy, jak ciekawa jest historia ich „żelaznego sudeckiego szlaku”. Niektórzy zaraz po wejściu do przedziału zasypiają (trudno zresztą się dziwić – najczęściej wyrusza się w góry już o 5:42) i budzą się dopiero wtedy, gdy pociąg na jednej stacji przystaje, ale jakoś dziwnie odchylony od pionu. Stacja „Świebodzice” – część plecakowiczów, zdążających najczęściej do Książa, tutaj wysiada, reszta, nadal śpiąca, nie zdaje sobie nawet sprawy, że … przespała ważny w historii śląskiego kolejnictwa etap.
28 października 1843 roku wyruszył z wrocławskiego Dworca Świebodzkiego pierwszy pociąg w stronę Sudetów. Na razie tylko do Świebodzic.
A zaczęło się wszystko od – jakżeby inaczej – węgla. W latach 1780–1790 wytyczono tzw. „drogę węglową”, wiodącą z Wałbrzycha przez Świebodzice do Malczyc. Obsługiwana była ona przez przewoźników–wozaków, którzy na ciągnionych przez konie furmankach wozili węgiel (a od 1787 roku także koks) do malczyckiego portu na Odrze. Inicjatorem i pomysłodawcą „drogi węglowej” był Fryderyk Wilhelm von Reden, podniesiony nieco później do godności hrabiowskiej. Szybko jednak okazało się, że jego „droga” nie wystarcza na bieżące potrzeby gospodarki: furmanki nie mogły zapewnić dużych i rytmicznych dostaw, a i koszt transportu był stosunkowo wysoki. Próbowano „ratować się” przez wstępne przetwarzanie, jeszcze w Wałbrzychu, węgla na droższe produkty – stąd produkcja wspomnianego już koksu, którego zdecydowana większość szła na potrzeby huty w Rothenburgu a/Saale. W związku z zaistniałym problemem transportu węgla do Malczyc, zaczęto rozglądać się za innymi pomysłami. W 1790 roku, Jan Henryk VI Hochberg, właściciel Książa i wałbrzyskich kopalni, zaproponował budowę kanału wodnego, który łączyłby Malczyce ze Świebodzicami. Opracowany został wstępny kosztorys opiewający na sumę 300 tys. talarów. Pomysł ten jednak, z powodu braku akcjonariuszy spalił na panewce.
Tymczasem wozacy nadal prowadzili swoje furmanki ku Odrze. I stale też różni mądrzy ludzie myśleli, jak usprawnić szlak węglowy. Przyszedł rok 1816 i 22 kwietnia Śląski Naczelny Urząd Górniczy zaproponował budowę … kolei. Tak, tak … Już wtedy, dwa lata przed uruchomieniem pierwszej w świecie brytyjskiej lokomotywy, która mogła uciągnąć osiem wyładowanych wagonów (razem 30 ton), dziewięć lat przed wyruszeniem na trasę pierwszego w świecie pociągu (Stockton – Darlington w Anglii) i trzynaście lat przed skonstruowaniem przez G. Stephensona takiej lokomotywy, która nie tylko może jakiś ciężar uciągnąć, ale i jeszcze w miarę szybko jechać (nawet do 58 km/h)! Niestety, ówczesny stan techniki spowodował, że plan kolei Wałbrzych – Świebodzice – Malczyce schowany został do szuflady i szybko o nim zapomniano. A przewoźnicy ciągle wozili węgiel swoimi furmankami.
O kolei, która łączyłaby nizinną część Śląska z górami, przypomniano sobie po kilkunastu latach. W 1830 roku wrocławscy kupcy, na czele których stał niejaki Friesner, zaproponowali budowę linii kolejowej, łączącej tym razem ze Świebodzicami Wrocław. Leżące na krawędzi Sudetów Świebodzice były w tym czasie dosyć ważnym ośrodkiem handlowym i przemysłowym. Wyobrażano sobie, że towary wytworzone w górach będą przewożone do Świebodzic tradycyjnymi środkami (furmanki), a stąd będzie można je transportować dalej koleją. Także intensywnie rozwijający się przemysł świebodzicki, zwłaszcza włókienniczy, miałby możliwość szybkiego wysyłania swoich produktów na zewnątrz. Niestety, kompetentny minister Rother odrzucił plan Friesnera, sugerując, że chętnie zgodzi się na przeprowadzenie linii kolejowej z Wrocławia do Frankfurtu nad Odrą. I znowu na jakiś czas rozmowy o kolei do Świebodzic ucichły.
W 1835 roku opublikowana została propozycja wykorzystania Śląska jako niemieckiej gospodarczej bramy wypadowej na wschód i w związku z tym budowy kolei Północne Niemcy – Azja Mniejsza, mającej ominąć rosyjskie bariery celne. Pomysł ten został natychmiast podchwycony przez zainteresowane budową kolei grupy śląskich kupców i przemysłowców. Dwa wcześniej formowane plany linii kolejowych, tj. Wrocław – Górny Śląsk i Wrocław – Świebodzice, zostały przez ich orędowników wkomponowane w projektowany transeuropejski szlak. Wrocławscy kupcy, już bez Friesnera, który niedługo po swoim wystąpieniu w 1830 roku zmarł, ponownie wystąpili z petycją domagającą się budowy tej linii. Ciekawostką jest, że wśród ich argumentów był – oprócz wielu o charakterze gospodarczym – jeden bardzo nam, turystom, bliski: kolej ta umożliwiałaby bliższy kontakt z krajobrazami górskimi. Duchowym przywódcą zwolenników budowy kolei do Świebodzic tym razem został G. H. Ruffer. Stanął on na czele utworzonego w marcu 1837 roku komitetu budowy kolei świebodzkiej, w skład którego wchodzili ponadto: hrabia Jan Henryk X Hochberg, kupiec C. G. Kopisch, E. von Loebbecke i inni.
Aby zbudować linię kolejową należało dysponować pieniędzmi i to bardzo dużymi, a tych mimo wszystko inicjatorzy nie mieli za wiele. Dlatego bardzo ważną sprawą stało się uzyskanie zezwolenia na sprzedaż akcji oraz otrzymanie kredytów i pożyczek. Sprzedaż akcji jednak szła niespecjalnie. Powodem był fakt, że w tym samym czasie budowano kolej biegnąca w stronę Górnego Śląska była nieznacznie „szybsza”, miała bardziej zaawansowane prace i przechwyciła też sporą część akcjonariuszy. W 1841 roku linia świebodzicka posiadała bowiem 626 akcjonariuszy (1,25 mln talarów), zaś górnośląska 1089. Z pomocą Rufferowi przyszedł Królewski Instytut Handlu Morskiego, który zadeklarował pożyczkę pozostałej kwoty, potrzebnej do rozpoczęcia budowy kolei. Minister Rother, który do tej pory niezbyt przychylnie patrzył na poczynania komitetu budowy kolei wrocławsko–świebodzickiej, gdy zorientował się, że zgromadzono potrzebne fundusze, nie stwarzał już trudności, a nawet w przyszłości zaczął budowniczym szlaku pomagać. 2 czerwca 1841 roku oficjalnie powstało i zostało zalegalizowane „Towarzystwo Kolei Wrocławsko–Świdnicko–Świebodzkiej” (a właściwie – Świebodzickiej, bo taki jest przymiotnik utworzony od nazwy Świebodzice). Na czele Dyrektoriatu Towarzystwa stanął oczywiście Ruffer, a członkami zarządu byli wrocławscy kupcy Becker, Kopisch, Ruthart, hrabiowie Reisewitz, Reibnitz, Hochberg i inni.
Następnym problemem Towarzystwa stało się zaplanowanie dokładnego przebiegu trasy kolei. Jeden z najpoważniejszych udziałowców, świebodzicki fabrykant Kramsta, zresztą ponoć najbogatszy w owym czasie człowiek na Dolnym Śląsku, proponował, by linia do Świebodzic nie biegła przez Kąty Wrocławskie, lecz z Wrocławia przez Środę Śląską. Szybko jednak zatwierdzono linię biegnącą przez Kąty i Imbramowice, i rozpoczęto prace na torowiskach. Techniczne prace przygotowawcze przeprowadzili głównie inżynier oficer von Kückvitz i główny inżynier Zimpel, jednakże najwięcej zasłużył się dla kolei główny inżynier Cochius, pozyskany przez Towarzystwo w 1841 roku wcześniejszy budowniczy linii kolejowej Berlin – Anhalt. Władze miejskie Wrocławia odstąpiły nieodpłatnie w użytkowanie teren, gdzie stanąć miał dworzec obsługujący linię „świebodzką” – dzisiejszy Dworzec Świebodzki, a wówczas Freiburger Bahnhof (Freiburg – Świebodzice). Zamówiono w Anglii osiem lokomotyw. Szyny sprowadzono z północnych Niemiec, z portu w Hamburgu do Szczecina, a stamtąd Odrą na Śląsk. Istnieją wzmianki mówiące, że jeden ze statków, na którym znajdował się ładunek szyn dla świebodzickiej kolei, zatonął gdzieś u wybrzeży Danii. Może gdyby nie ten wypadek, otwarcie tej linii kolejowej nastąpiłoby wcześniej niż górnośląskiej. Gdyby…
Wreszcie wszystkie prace zostały wykonane: powstały dworce, torowiska, położono na nich szyny, sprowadzono tabor, wydrukowano rozkłady jazdy i taryfy opłat. Można było zatem wybrać się na pierwszą podróż pociągiem ku Sudetom, do leżących u ich stóp Świebodzic. Ale dlaczego nie dalej? Dlaczego nie do Wałbrzycha – stolicy dolnośląskiego górnictwa, dlaczego też szlak nie kończył się w Świdnicy, znacznie większym od Świebodzic ośrodku miejskim? Na to, by pociąg mógł dojechać do Wałbrzycha, w 1843 roku nie mogło być jeszcze mowy. Zaraz za Świebodzicami wznosi się Pogórze Wałbrzyskie – niewysokie wprawdzie (średnio ok. 400 m npm), ale … Wałbrzych leży już po drugiej stronie Pogórza, w Kotlinie Wałbrzyskiej. Na ok. dziesięciokilometrowej trasie dzielącej Świebodzice od Wałbrzycha, pociąg musi pokonać przeszło studziesięciometrową różnicę poziomów (spadek 20 promili). Było to za dużo, jak na ówczesne możliwości techniczne. A dlaczego nie do Świdnicy? Niektórzy sądzą, iż głównym powodem był fakt, że Świdnica w tamtych czasach była twierdzą. Może, ale sporo faktów przemawia za tym, że nawet gdyby Świdnica nie posiadała militarnego znaczenia, to kolej i tak zapukałaby do bram Sudetów od strony Świebodzic. Pierwszy argument to droga węglowa, w dalszym ciągu przecież wozacy transportowali urobek wałbrzyskich kopalń przez Świebodzice, drugi – to rozwój uzdrowisk wałbrzyskich – Starego Zdroju i Szczawna – i związany z tym napływ kuracjuszy, a ze Świebodzic do obu tych kurortów to tylko przysłowiowy krok. Następny argument, być może decydujący , to fakt, ze jednymi z najpoważniejszych udziałowców kolei (jeżeli wręcz nie najpoważniejszymi) byli hrabia von Hochberg, właściciel Książa i świebodzicki fabrykant Kramsta. Kramsta, którego kilka zakładów znajdowało się vis a vis dawnego dworca w Świebodzicach i Hochberg, mający nawet na dworcu tym własny wagon, na pewno nie byli zainteresowani, by dworzec był „nazbyt od nich oddalony”.
28 października 1843 roku po wielu latach starań wyruszył w stronę gór pierwszy pociąg (była to druga uruchomiona linia kolejowa na Śląsku, wcześniej – 1 maja 1842 roku – otwarto pierwszy odcinek linii górnośląskiej z Wrocławia do Oławy). Kwiaty orkiestra, muzyka, przemówienia we Wrocławiu i w Świebodzicach, to tylko niektóre obrazki z owego święta. Napisano specjalnie nawet na tę okazję sztukę teatralną pt. „Świebodzicki”, w której występowały takie postacie, jak: Rübezahl (Duch Gór, Karkonosz), Borussia (łacińska nazwa Prus), Ober Gnom, Świebodzicki Urzędnik i inne. Musiała to być dobra sztuka, skoro następne przedstawienie odbyło się już w … 1883 roku, trzecie zaś 28 października 1893 roku z okazji 50 lecia otwarcia linii świebodzickiej. Zresztą ten 50–ty Jubelfeier był okraszony takimi „kolejarskimi” tematami, jak np. Węgierską Rapsodią nr 2 F. Liszta, Uwerturą Jubileuszową C. M. Webera, utworami Beethovena i Wagnera.
Powróćmy jednak do lat 40–tych ubiegłego stulecia. Aby pojechać pociągiem do Świebodzic, należało kierować się we Wrocławiu nie w stronę dzisiejszego Dworca Głównego, lecz na Dworzec Świebodzki. Wyglądał on wówczas nieco inaczej niż obecnie – nie posiadał tak charakterystycznego dziś holu, na którego miejscu nie było … nic, żadnego budynku, czy dachu. Od dzisiejszego Placu Kirowe można było oglądać manewrujące lokomotywy. Po obu stronach ślepo zakończonego toru znajdowały się budynki dworcowe, istniejące – chociaż przebudowane – do dzisiaj. A w nich kasy, restauracja, poczta (na wrocławskich giełdach staroci można nieraz jeszcze kupić koperty opatrzone stemplem „Breslau–Fraiburger Eisenbahn”) i kilka innych pomieszczeń, np. WC. Dworzec Świebodzki był do roku 1945 jedynym wrocławskim dworcem, z którego odchodziły pociągi w stronę Wałbrzycha i Jeleniej Góry, obecnie wyruszają zaledwie dwa dziennie, a prawie cały ruch na tej trasie obsługiwany jest przez wrocławski Dworzec Główny. Pamiątką po minionym okresie jest wiszący na ścianie baru w prawym skrzydle Dworca Świebodzkiego, olejny obraz – „Panorama Sudetów”.
Podróżni korzystający z linii świebodzickiej kupowali bilety, płacąc srebrnymi groszami. Oczywiście najdroższe były bilety do Świebodzic – najbardziej odległej od Wrocławia stacji. Najbogatsi podróżni płacili 45 srebrnych groszy za bilet, za co mieli możliwość podróżowania wagonem I klasy, w miękkich fotelach i z dachem nad głów. Mniej zamożni trafiali do wagoników klasy II, bez dachu i z drewnianymi ławkami. Płacili za to znacznie mniej – jedynie 16 srebrnych groszy.
Podróż z Wrocławia do Świebodzic (i z powrotem) trwała w jedną stronę równe dwie godziny. Każdego dnia kursowały dwie pary pociągów – poranne i wieczorne. Pociąg poranny z Wrocławia wyruszał o godzinie 8:00, o godzinie 9:11 mijał się w Imbramowicach z pociągiem jadącym z naprzeciwka (linia była wówczas jednotorowa), a o godzinie 10:00 wjeżdżał na dworzec w Świebodzicach. ze Świebodzic można było wrócić pociągiem o godzinie 17:17, który do Wrocławia przyjeżdżał o 19:13.
Jak na przeszło 50–kilometrową odległość, dwu godzinna podróż naprawdę nie odbywała się w „żółwim tempie”. Ciągniony przez jedną lokomotywę pociąg (a trzeba wiedzieć, że każda z lokomotyw linii świebodzickiej posiadała swoją nazwę: „Wrocław”, „Świebodzice”, „Książ”, „Kąty”, „Świdnica”, „Rübezahl”, „Szczęść Boże”) nie zatrzymywał się w Muchoborze Wielkim (dziś Wrocław Zachodni), Sadowicach, Żarowie i Cierniach – stacje te wówczas jeszcze nie istniały. Nie zatrzymywał się też na tej stacji w Świebodzicach, na której obecnie pociągi „krzywo stoją”. Tej również jeszcze nie było. Powstała dopiero w 1853 roku, gdy przedłużono linię kolejową do Wałbrzycha i trzeba było okrążyć miasto, by wprowadzić nitkę torów w dolinę Lubiechowskiej Wody. Stąd zakole na peronie i „krzywe pociągi”.
Gdzie zatem znajdował się najstarszy dworzec w Świebodzicach? Tam, gdzie obecnie znajduje się bocznica towarowa na placu przy ulicy Strzegomskiej. Bocznica ta odchodzi od dzisiejszej głównej linii na początku łuku torów, jadąc od strony Wrocławia, a więc była to linia na wprost ku miastu, kończąca się ślepo, jak we Wrocławiu. Z lewej strony torów wybudowano budynek dworcowy – długi, piętrowy, z fasadą długości 50–60 metrów, niestety zaadoptowany obecnie na cele mieszkalne. Dlatego dawniejszy hol nie zachował się – podzielono go na kilka pomieszczeń. Budynek niszczeje, mieszkańcy dokonują różnych przeróbek – powiększają okna, murują, coś burzą, dostawiają. A można by przecież wpisać ten jeden z najstarszych dworców w Polsce na listę zabytków. Inaczej zostanie on zupełnie zeszpecony i zapomniany. Zapomniany jest zresztą już obecnie. Od czasu do czasu pod budynek ten podjeżdżają co prawda wagony, ale tylko towarowe do pobliskich zakładów przemysłowych. A sami mieszkańcy Świebodzic nie znają pierwotnej funkcji tego budynku i nie wiedzą gdzie szukać pierwotnego dworca w swoim mieście. A przecież…
Przez świebodzicki dworzec przewinęła się liczna grupa naszych rodaków. Byli to głównie kuracjusze zdążający do Szczawna i innych Śląskich zdrojów. W 1844 roku Anna Nakwaska, podróżująca po Dolnym Śląsku, ale własnym powozem, pisała o innych, że jadą „żelazną koleją do Freiburga [Świebodzic], z którego to punktu owa [kolej] śląskim kąpielom ustawicznie a hojnie zdrowych i chorych dostarcza”. Rzeczywiście, ze znajdującego się obok dworca przystanku powozów można było kontynuować podróż nie tylko do Szczawna i Starego Zdroju, lecz nawet do Jeleniej Góry i Cieplic (i to dwiema różnymi drogami – przez Kamienną Górę i przez Bolków). Nie wiemy, kim byli pierwsi Polacy podróżujący koleją w stronę Sudetów. Z całą pewnością wraz z nastaniem nowego sezonu uzdrowiskowego na początku 1844 roku musiało już ich być dość sporo, a przejazd koleją stanowił dodatkową atrakcję.
Pierwszą znaną z nazwiska Polką, która jechała do Świebodzic koleją, była mieszkanka Krakowa Maria Louisowa. W 1844 r. z rodziną zwiedzała Śląsk, Czechy i Niemcy: „Wyjazd z Wrocławia 3 września o 6 rano koleją żelazną do Freiburga – mil 8 i pół. Jechaliśmy na trzecim miejscu [III klasa], a zapłaciliśmy po 4 floreny od osoby”. W tym czasie bowiem, jak wskazują relacje podróżnych, zwiększono ilość kursujących pociągów do trzech par dziennie: z Wrocławia pociągi wyjeżdżały do Świebodzic o godzinie 6:00, 13:00 i 17:30.
Prawdopodobnie 18 lipca 1848 roku o godzinie ósmej rano na świebodzickim dworcu wysiadł z pociągu sam Juliusz Słowacki. Oczekując na przyjazd do Wrocławia matki – Salomei Becu, odbył on wraz ze swą znajomą Zofią Mielęcką wycieczkę w Sudety. Czy były to Karkonosze, czy tylko najbliższe okolice Świebodzic (może rejon Książa?), trudno dziś orzec. W czasie tej wycieczki powstał wiersz, którego tytuł nie miał zbyt wiele wspólnego ze śląskimi górami: „Na monumencie druidycznym w Bretanii”.
Po roku 1853, czyli po przedłużeniu linii kolejowej do Wałbrzycha, kuracjusze szczawieńscy, w tym i Polacy, w dalszym ciągu wysiadali na dworcu w Świebodzicach, mimo, że odległość do uzdrowiska była z Wałbrzycha znacznie mniejsza niż ze Świebodzic. Czy w grę wchodziła tradycja podróży do Szczawna powozem przez Pełcznicę i obok Książa, czy też do Wałbrzycha jeździły pociągi w mniej dla podróżnych korzystnej porze dnia, a może podróż pociągowo–powozowa była tańsza niż jazda aż do samego końcowego przystanku? Trudno jest znaleźć odpowiedź na to pytanie, faktem jest, że pisarz Józef Korzeniowski w 1855 roku, anonimowa Polka w 1856 roku i poeta Edward Koźmin w 1857 wysiadali z pociągu na dworcu w Świebodzicach, skąd dalszą drogę do Szczawna pokonywali w powozie. Ale czy wysiadali jeszcze na starym dworcu, czy już na nowym, funkcjonującym do dziś?
W następnych latach Świebodzice utraciły swoje „turystyczne znaczenie” – stały się jedną z wielu nienajważniejszych miejscowości na trasie do Karkonoszy. Dla wielu podróżnych zaś, to jedynie przystanek kolejowy, na którym pociągi „krzywo stoją”.
Niniejszy artykulik nie rości sobie oczywiście żadnej pretensji do wyczerpania zagadnienia – miał on ukazać Czytelnikom najstarszą historię budowy linii kolejowej ku Sudetom, do ówczesnego pierwotnego zakończenia tej trasy w Świebodzicach. Poza artykułem znalazły się tak interesujące i niezasygnalizowane tematy, jak chociażby historia powstania Jaworzyny Śląskiej – miasta wyrosłego na szlaku kolei świebodzkiej, dalsze dzieje tej linii, przedłużenie jej do Wałbrzycha, projekty tworzenia węzła kolejowego w Świebodzicach, elektryfikacja linii itd. itd. Chciałbym jednak wyrazić nadzieję, że ten pasjonujący temat znajdzie swojego historyka.
W 1992 roku, po wystawie z okazji 150–lecia kolei na ziemiach polskich, Dworzec Świebodzki został wyłączony z ruchu i oddany na inne cele.
Literatura:
- Buse S., Klaer G. J., Eisenbahnen in Schlesien, Düsseldorf 1971.
- Freymark H., Die Entstehung des schlesische Eisenbahnnetzes, Breslau 1942.
- Gretschel T., Z przeszłości Wałbrzycha, I, Wałbrzych 1956.
- Scheer A., Zapomniane linie kolejowe w województwie wałbrzyskim, Rocznik Świdnicki, 1984, s. 38–98.
Pielgrzymy, SKPS 1987
Krzysztof Jaworski, www.kolej.one.pl