W imię ideologii zdewastowano krajobraz kulturowy Dolnego Śląska.
Każdy, kto dziś odwiedza Niemcy, zachwyca się krajobrazem kulturowym tego kraju, czyli piękną architekturą, wspaniałymi zabytkami i doskonale utrzymanymi wioskami, gdzie dachy pokryte są czerwoną dachówką. Niewielu jednak wie, że przed wojną podobnie wyglądały Dolny Śląsk, Pomorze Zachodnie oraz Warmia i Mazury.
Dziś na tych ziemiach wioski straszą zapadającymi się stodołami, a ruiny pałaców skrywają się głęboko w chaszczach. Zamiast zabytkowych kamieniczek w sercach miast stoją klocki smutnych, tandetnych blokowisk.
Stan tych ziem jest w decydującej mierze spuścizną okresu komunizmu i urbanistów PRL-owskiego chowu, którzy do dziś chodzą w glorii niezasłużonej chwały.
Ziemie zachodnie miały nieszczęście być pierwszymi obszarami hitlerowskich Niemiec, które „wyzwalała” Armia Czerwona. Dotknęła ich cała nagromadzona w żołnierzach sowieckich nienawiść i chęć odwetu. Bogactwo, którym szczyciły się nie tylko pałace, ale również kamienice i wiejskie domostwa, frustrowało prostych żołnierzy, którzy nie wyobrażali sobie takiego dobrobytu. Na początku 1945 roku łuny płonących starówek zwanych pochodniami zwycięstwa znaczyły niebo nad dziesiątkami miast.
Przykład Trzebnicy, miasta wsławionego bazyliką Świętej Jadwigi Śląskiej, jest tu najbardziej wymowny. Kiedy Armia Czerwona zajęła miasto, padło jedynie kilka strzałów, ale powojenna inwentaryzacja wykazała, iż zniszczeniu uległo 70 proc. zabudowy. Aby to jakoś wytłumaczyć, pojawiły się publikacje o ciężkich walkach o miasto. Tak zafałszowana historia stała się udziałem wielu innych miejscowości.
Rezydencje pałacowe i zamki palono w ramach odwetu klasowego na niemieckich feudałach, którzy rozpoczęli wyniszczająca wojnę. Ofiarą tej nienawiści padło kilkaset często bezcennych obiektów. Wśród nich znajdował się wspaniały pałac Hohenzollernów w Szczodrem (bez przesady nazywany śląskim Windsorem), przepięknie położony barokowy zamek Carolath, olbrzymia neogotycka rezydencja w Kamieńcu Ząbkowickim czy też pałac śląskiej rodziny Hatzfeldów w Żmigrodzie.
Fala dewastacji sowieckich trwała do 1946 roku. Ziemie zachodnie stopniowo były zasiedlane przez osadników, którym nowy krajobraz kulturowy wydawał się obcy i zimny. Pomimo wysiłków propagandy, która przekonywała, iż zamieszkali na ziemiach rdzennie piastowskich, architektura miast i wiosek była tak niemiecka, że dla wielu wręcz odpychająca. Do tego dochodził problem nastawienia marnie wykształconych decydentów lokalnych. Niestety, świadectwa ich głupoty do dziś dane jest nam na własne oczy oglądać. Wiele pereł gotyckiej i barokowej architektury środkowoeuropejskiej, które przetrwały wojnę oraz przejście wojsk sowieckich, popadło w ruinę z powodu zaniedbań nowych władz.
O podejściu dygnitarzy do ratowania historycznej spuścizny może świadczyć przykład Nysy, nazywanej niegdyś śląskim Rzymem. To wspaniałe miasto zostało ciężko doświadczone przez wojnę, ale przy odrobinie dobrej woli dało się jeszcze ocalić wiele bezcennych zabytków. W tym celu kierownik miejscowej pracowni konserwatorskiej, inż. Stanisław Kramarczyk zajął się zabezpieczaniem wypalonych kamienic. Jednak już w 1948 roku niejaki A. Surman, prezes miejscowego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, donosił do władz wojewódzkich, aby zaprzestano „zabezpieczania bezwartościowych obiektów”. Mówiąc o bezwartościowych obiektach, Surman miał na myśli wszystkie budynki. Według niego na miano zabytku nie zasługiwała „mała mieszczańska kamieniczka wyzyskiwacza czy bogacza złotnika”. A niszczejący budynek, który nie jest zabytkiem, można rozebrać.
Niestety, w owym czasie dość powszechna wśród komunistycznych elit była opinia wyrażona przez czołowego publicystę „Życia Literackiego” Bohdana Drozdowskiego, który o renesansowym pałacu w Żaganiu, autorstwa włoskiego architekta, pisał iż „jest to germańskie ponure gmaszysko”. Wiele zabytków zniszczono celowo w ramach „walki klasowej z burżuazją” czy z „klerykalizmem”. W 1956 roku, pomimo sprzeciwu wiceministra kultury wysadzono w powietrze zabytkowy kościół w Lubaniu, bo stał za blisko budynku komitetu partyjnego.
Jedna z działaczek w województwie wrocławskim mówiła na zebraniu poświęconemu ratowaniu zabytków, iż „…mnie, towarzysze, to cieszy, jak rozbierają te zamki, bo to ginie burżuazja”. Swoistym kuriozum była sprawa niejakiego Stanisława W. z Jarocina, który podając się za agenta przedsiębiorstwa zajmującego się sprzedażą zburzonych budynków, oferował kupno wrocławskiego ratusza przeznaczonego rzekomo do rozbiórki. W całej tej sprawie nie dziwi zachowanie zawodowego oszusta, ale to że znalazł ponad 20 osób zainteresowanych ofertą zdemolowania bezcennego zabytku. W tym samym czasie inne obiekty rozbierano w świetle prawa.
Ratunek skarbom architektury przyniosła dopiero odwilż po śmierci Stalina. Wyrosło nowe pokolenie młodych historyków sztuki, którzy podchodzili do spuścizny kulturowej ze zrozumieniem, a nie lękiem. Adiunkt Muzeum Śląskiego, wówczas młody magister, Mieczysław Zlat, pierwszy pisał o „prawdziwej katastrofie zabytkowej” na ziemiach zachodnich. Wraz z innymi historykami udało mu się przekonać władze, że gotycka architektura sakralna była budowana w okresie panowania Piastów i stąd warta jest renowacji. Dla władz komunistycznych polskość była ważniejsza niż walka z religią.
Dzięki temu na ziemiach zachodnich zaczęto odbudowywać średniowieczne kościoły. Jednak lekceważona architektura mieszczańska niszczała. W miastach zaczęto wyburzać kamienice, by zrobić miejsce dla zwulgaryzowanej architektury modernistycznej, czyli betonowych pudełek bloków. Typowym przypadkiem jest Legnica, gdzie w połowie lat 60. podjęto bezprecedensową decyzję o wyburzeniu całego starego miasta. W miejsce zabytków, zespół młodych architektów zaprojektował osiedle bloków, całkowicie ignorując średniowieczny układ ulic.
Dopiero rewolucja Solidarności, a potem bolesne doświadczenie stanu wojennego spowodowały, że mieszkańcy tych ziem poczuli prawdziwą więź emocjonalną z krajobrazem kulturowym, wcześniej dla nich obcym. Teraz wyrosły całe pokolenia, dla których to Dolny Śląsk jest małą ojczyzną. W wielu miejscach rozpoczęto rewitalizację serc zabytkowych miast. Zmienia się również obraz wsi: prywatni właściciele odbudowują dwory, pałace, a nawet zamki. Niestety wiele, zbyt wiele zabytków zostało bezpowrotnie utraconych.
Paweł Piotrowski, historyk z wrocławskiego IPN – POLSKA Gazeta Wrocławska
www.naszemiasto.pl