O pustelniku Krzeszu

Bolko I polował kiedyś w Kruczych Górach, a że pogoda wiosenna była kapryśna i słoneczny poranek przemieniła w dzień mglisty i słotny, niemłody już książę przemókł i o powrocie do zamku napomknął otaczającym go ludziom. Wtedy Wincenty Straża za Stróży podsunął Bolkowi myśl, by do pustelnika nad Zadrną żyjącego pojechać (…).

– To macie tu takowego? – zaciekawił się książę na wiadomość o pustelniku.

– Ano. Bardzo świętobliwy to człowiek i bardzo stary. Ponoć sto pięćdziesiąt lat liczy już sobie, bo pamięta jeszcze pradziadów waszych.

– No to jedzmy do niego. Prowadźcie Wincenty! (…).

Chata była stara, pochylona i trzciną porośnięta, mchem kryta, a nad jej dachem widoczna była mała wieżyczka z poczerniałym od starości, drewnianym krzyżem na szczycie. Przy uchylonych drzwiach stał starzec z siwą brodą i wianuszkiem białych włosów wokół łysej głowy. Stary pustelnik skierował wzrok na zsiadającego już z konia księcia i skłonił przed nim głowę.

– Witajcie Wasza Wysokość! (…)

W kilka chwil później siedział już książę przy ogniu płonącym pośród kamieni na glinianym klepisku izby pustelnika, a jego odzież suszyła się na kołkach wbitych w drewniane ściany chaty.

– Jak zowią owego pustelnika? – zapytał książę starego kasztelana Straże i lekko trącił go dłonią.

– Zwie się Krzesz, a ten bór nad Zadrną wokół jego chaty nazwali ludzie od jego imienia Krzeszoborem, czyli borem Krzesza, bo tylko on tu gospodarzy.

– Musi on być chyba szczęśliwy, ze z dala od ludzi, sam na sam z Bogiem jeno żyje?

– Ano z Bogiem i ze zwierzyną jeno rozmawia, bo człowieka rzadko tu uświadczy. Chyba od starości pomieszało mu się w głowie, bo jelenie i zające braćmi swymi nazywa, a sarny siostrami. Niegdyś podobno księgi w klasztorze przepisywał i psalmy nawet układał, a i świętych malował.

– Co powiadacie? Świętych malował? Toć tego byle kto nie potrafi! – zdumiał się książę, ale przerwał rozmowę, bo właśnie powrócił pustelnik do izby, niosąc w garści jakieś zioła suszone.

– A my o was rozmawiamy, ojcze Krzeszu. Kasztelan Straża powiedział mi, że ponoć świętych malować potraficie.

– Nie maluje ja ci żadnych świętych, Wasza Wysokość. Raz jeno w życiu trzymałem kiść malarską w dłoni, ale to już dawno było. Jeszcze dziad Wasz żył. Dwa anioły przyfrunęły do mej chaty i świętą Maryję, Matkę Chrystusową namalować mi nakazały.

– Prawdziwe anioły? – ze zdumieniem zapytał go książę.

– Dwa anioły w ludzkich postaciach.

– Długo to malowanie trwało?

– Nie wiem… Wasza Wysokość. Potrzeby snu i głodu w tym czasie nie odczuwałem, a i z chaty nie wychodziłem, wiec pór dnia nie widziałem…

– A gdzie teraz ten wasz malunek, ojcze Krzeszu? – znów zadał pytanie książę.

– Gdzie jest? – powtórzył pustelnik. – Dobudowałem do mej chaty wtedy małą kaplicę i jest teraz tam w ołtarzu. Nie wypadało go tu w izbie trzymać przecież.

W kilka chwil później klęczał książę w kaplicy pustelnika, która mieściła się po przeciwnej stronie sieni. (…). Gdy znów podniósł wzrok na malowidło na ołtarzu, pojął, że Madonna z obrazu przemawia do niego, chociaż nie poruszała wargami, ani nie było słychać jej głosu. Książę poczuł coś, czego jeszcze nigdy w życiu nie odczuł. Ciało jego nagle zaczęło zapadać się w dół, w głąb ziemi, gdzie panowała nieprzenikniona ciemność i chłód przejmujący. (…)

Nieco później siedział już książę samotnie w izbie z opuszczona głowa i rozmyślał, czy to co słyszał i odczuł w kaplicy było rzeczywistością, czy też sennym widziadłem. (…)

– Ojcze Krzeszu. Pożegnać was przyszedłem i za gościnę podziękować – powiedział książę.

– Ludźmi rządzicie, wiec jedźcie do nich – usłyszał w odpowiedzi.

– Chcę przed odjazdem powiedzieć wam, ojcze Krzeszu, że dziś jeszcze widzieć się będę z opatem cystersów z Henrykowa i poproszę, by mi kilku braci zakonnych podesłał. Wybuduję im klasztor w pobliżu waszej chaty i kościół, a wy oddacie do niego obraz Matki Bożej z Jezusem, by lepszą miał w nim oprawę niż wasza uboga kaplica.
Skinął przytakująco głową starzec w zakonnym, wypłowiałam habicie.

– Ja stary jestem i chyba niedługo odejdę z tej ziemi na zawsze, by u stóp jego tronu czekać na powstanie z martwych i życie wieku przyszłego, niech wiec ona pozostanie aż do końca świata w tym kościele, który zbudujecie ku jej boskiej chwale.

A. Wiącek, O pustelniku Krzeszu. „Karkonosze” nr 3/127 z marca 1988, s. 39-41.

Dodaj komentarz